Powołanie „zawdzięcza” Stalinowi
Letnie spotkania zorganizowano w Zawadzie już po raz czwarty. Kiedyś podeszła do mnie jedna z animatorek i zaproponowała inicjatywę wakacyjnych spotkań z dziećmi. Mówiła, że ich ideą jest podróżowanie w wyobraźni przez wiele pięknych miejsc, prezentowanie ich historii, kultury oraz tradycji. W pierwszej chwili, jako stary wyga nauczyciel, pomyślałem sobie, jak to możliwe by przez pięć godzin utrzymać zainteresowanie najmłodszych. Jednak się udało. Na spotkania przychodzi około trzydziestu dzieci i to nie tylko z Zawady - podkreśla ks. Eugeniusz Cygan, proboszcz zawadzkiej parafii. „Wakacje z Bogiem” organizuje się tutaj dwa razy w tygodniu. Najpierw solidnie się do nich przygotowujemy. Zawsze rozpoczynamy modlitwą poranną, po której jest gimnastyka oraz wspólne śniadanie. Potem już wsiadamy do samolotu i w drogę. Dzieci podzielone są na trzy grupy wiekowe, aby dobrze się rozumiały podczas organizowanych zabaw - wyjaśnia Agnieszka Stolarska, jedna z animatorek.
Podróż po sanktuariach
Głównym tematem tegorocznych spotkań są sanktuaria maryjne świata. Pierwsza z letnich podróży odbyła się do Piekar Śl., a że był to dzień chorych, również i oni uczestniczyli we wspólnej zabawie. Celem kolejnej wycieczki była Zambia, a konkretnie sanktuarium „Marian Shrine” położone niedaleko stolicy tego państwa Lusaki. Pielgrzymi po drodze odwiedzili jeszcze Kair, a nad Morzem Śródziemnym spotkali, Króla Wiatrów, w którego rolę wcielił się ks. proboszcz. W Zambii doświadczyli afrykańskiej gościnności. Poczęstowano ich ciepłą strawą, a także zapoznano z miejscowymi zwyczajami. Każdy dzień zabawy przygotowują grupy animatorów. W tym przypadku mieli znacznie łatwiejsze zadanie, ponieważ Zawadę odwiedziła siostra Jolanta Bajak ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Starowiejskich. Jej opowieść była autentyczna i oparta na codziennych doświadczeniach osoby żyjącej w Afryce od lat. Siostra starała się jednak pomijać przykre i tragiczne wątki afrykańskiej codzienności, obawiając się reakcji najmłodszych. Dużo mówiła o dzieciach, którymi się opiekuje oraz warunkach, w jakich żyją, a także dziękowała najmłodszym za przekazane ofiary.
Od trzech lat w Zawadzie prowadzona jest bowiem akcja „Złotówka z domowego budżetu na mleko dla dzieci w Zambii”. Każdy z darczyńców może wrzucić swój „grosik” do specjalnej skarbonki wystawionej w kościele. Bardzo dziękuję za wsparcie - mówi siostra Jolanta. Ofiarność mieszkańców Zawady przyniosła już wyraźny efekt. Przed laty mleka starczało jedynie dla dzieci, które nie ukończyły jeszcze pierwszego roku życia. Dzisiaj spożywać je mogą nawet dwulatki. To jest spory sukces. Opiekujemy się dwustoma osobami. Najmłodsze dzieci trafiają do nas zaraz po urodzeniu, kiedy umierają ich rodzice. Cierpią na wiele chorób, z których najgroźniejszą jest AIDS. Osłabione nie wytrzymują najprostszych infekcji i umierają. Oczywiście są również sukcesy. Kiedy odpowiednio odżywiany organizm dziecka skutecznie się broni wraca ono do codziennych zajęć.
Zakopać żywcem?
To właśnie dzięki hojności wielu ludzi sierociniec trwa i wychowuje tak wiele osób. Każdy z podopiecznych uczy się języka angielskiego, a także uczęszcza do szkoły podstawowej lub gimnazjum. Wśród nich są również dwie studentki, jedna uczy się na uniwersytecie w Namibi, druga w Polsce. Jak mówi siostra Jolanta, głównym celem pracy jest przystosowanie każdej z osób do normalnego życia. Na różnego rodzaju kursach uczą się zawodu i podejmują pracę, a w rezultacie opuszczają sierociniec i rozpoczynają samodzielne życie. Oczywiście wielu osobom nie udaje się dożyć tej chwili, jednak bez pomocy sióstr z Kasisi szanse na normalne życie, choćby jednej z nich, byłyby znikome.
Początki sierocińca datuje się na 1928 r., kiedy to jeden z przebywających tam misjonarzy był świadkiem pogrzebu kobiety zmarłej podczas porodu. Zgodnie z tamtejszym zwyczajem poczęte dziecko chciano zakopać żywcem wraz z matką, co, rzecz jasna, misjonarzowi nie spodobało się. Zabrał niemowlę i zaniósł je siostrom zakonnym. Uratowane wówczas dziecko jest dzisiaj starszą kobietą, która w dalszym ciągu odwiedza sierociniec.
Siostra Jolanta trafiła tam już jako piętnastoletnia dziewczyna i jak żartobliwie twierdzi swoje powołanie misyjne „zawdzięcza” Stalinowi. Wcześniej jako dziecko mieszkała w Tarnopolu. W 1940 r., wraz z rodzicami i rodzeństwem, wysiedlono ją do Rosji, stamtąd wraz z wojskami Andersa dotarła do Tanzanii, aż wreszcie do Zambii. W Zgromadzeniu przeżyła już 56 lat. Jej wysiłek misyjny zauważył nawet prezydent RP, który w 2000 r. odznaczył ją Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
(raj)