Smutny początek lata
Tragedia wydarzyła się około godz. 13.30. Będąc w okolicy ul. Londzina pół godziny później nie sposób było nie zauważyć, że „coś” się wydarzyło. Policja kierowała ruchem, setki gapiów przyglądało się ich pracy i komentowało sytuację. W tej okolicy często pozbawione opieki kilkuletnie dzieci biegają po dość ruchliwej ulicy. Dziury w jezdni (chyba największe w mieście) są skutecznym „progiem zwalniającym”, dzięki czemu nie było tu od dawna potrącenia przez samochód. Jak widać po wydarzeniu z 2 lipca, niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Mały Dariusz (miał aż sześcioro rodzeństwa) wypadł z okna, z wysokości kilkunastu metrów prosto na chodnik. W wyniku odniesionych obrażeń zmarł na miejscu. Według ustaleń policyjnego śledztwa, w momencie zdarzenia, chłopczyk był pod opieką matki. W tym starym budynku okna są stosunkowo nisko usytuowane względem podłogi (dokładnie 77 cm). Wystarczy, że blisko okna jest tapczan, na który dziecko może się wspiąć i już jest na parapecie. Małe dziecko jest w takiej sytuacji kompletnie nieświadome zagrożenia.
Wiadomość o tragedii szybko rozniosła się po całym mieście. Gdy w kilkadziesiąt minut po policyjnej akcji byłem w sklepie na Podwalu (to w końcu nie tak blisko) ekspedientki już ubolewały nad śmiercią dziecka. Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach umieściła zdarzenie z Raciborza na swojej stronie internetowej jako jedyne z naszego miasta na przestrzeni co najmniej kilkunastu dni (dominują informacje z większych aglomeracji). Niestety ta sława nam nie popłaca.
Prokuratura Rejonowa w Raciborzu prawdopodobnie zakwalifikuje zdarzenie jako nieumyślne spowodowanie śmierci. - To trudna sprawa. W zasadzie nie można przyjąć, że matka była w stanie przewidzieć rozwój wypadków. Po prostu otworzyła okno, bo był upał. Poszła ugotować obiad, dzieci się bawiły, resztę wszyscy znają. Nonsensem byłoby winić kogoś za wpuszczanie do mieszkania świeżego powietrza, bo otwarte okno może być zagrożeniem dla życia - podsumowuje prokurator Janusz Smaga. Podobno dwuletni Darek był bardzo ruchliwym dzieckiem i „oczkiem w głowie” matki. Kobieta nigdy nie nadużywała alkoholu. Po „tragicznym wtorku” matka była w tak słabej kondycji psychicznej, że postanowiono przewieźć ją do Domu Samotnej Matki „Maja”. Otoczona jest tam fachową opieką ze strony m.in. psychologa. Rutynowo przeprowadzono sekcję zwłok dziecka. Wykazała ona poważny uraz głowy. - To nie powinno było się wydarzyć. Przesłuchujemy świadków, w oparciu o zgromadzone dotąd informacje przypuszczam, że postępowanie w tej sprawie zostanie umorzone - przewiduje Janusz Smaga.
(ma.w)