Diabli nie śpią
Samo się rozumie, że w cały godzinie dużo więcy powiedziałem i to otwarcie, bez względu na kogoś, czy to się komu będzie podobać, czy tyż nie. Dobro sprawy polskiej i ludu śląskiego była mi jedynym względym i nakazym; bezlitośnie karciłem też niesprawiedliwość wołającą o pomstę do nieba, którą musimy wytępić, choćby już dlatego, ażeby męczennicy Ślązacy mieli w grobach spokój.
Górnicy ze łzami w oczach dziękowali mi za moje słowa wypowiedziane z serca i taką wiarą, że wiedziałem że do piekła ten lud by poszedł za mną i gdyby za Polskę walczyć by trzeba. Już po pierwszym takim wiecu na Bożych darach wprost odżyłem nerwowo. Ogarnyła mnie taka otucha, wiara w tyn kochany śląski lud, że wszystko zapomniałem, prosząc Boga o pokój, aby móc się na całego zaprawić do tej roboty. Po paru takich wiecach rozpoczyła się błyskawicznie szerzyć moja popularność wśród robotników, tak że usielnie mnie proszono do wojska, aby przemawiać do żołnierzy w celu podniesienia ducha już poważnie zatrutego przez V. kolonę (kolumnę) na Śląsku. I tu poszło mi tak samo u tych chłopaków, którym przyniosłem pociechę i otuchę. „Nie jest tyn diabeł tak czarny, jak go malują. Na pewno dacie sobie z nim radę. Ojczyzna tego się od was spodziewa, chłopacy, wiem że jej nie zawiedziecie”. Tak do nich mówiłem dzień przed wojną i ci chłopcy nie zawiedli, jak lwy się bili z Niemcami, byli ale zawiedzeni przez tych, którzy się chcieli zowić ulubionymi i uprzywilejowanymi dziećmi Polski; w naszej przyszły Polsce kara nie minie zdrajców.
Kara nie minie zdrajców
Dzień przed wojną byłem już przekonany o tym, że wracam do stare formy. Powracała mi też zaś dawna energia. Tak samo wiarą w siebie i swą gwiazdę rozpoczołym pałać na nowo. Tylko prosiłem Boga o pokój, który mi wróci rodzinę i odżyje Śląsk. Niestety, los chciał inaczej, chciał wojny i strasznych ofiar.
W imię sprawiedliwości muszę stwierdzić, że lud śląski pomimo że był tak upośledzony, zdegradowany i zawiedziony do protektoratu warszawsko-krakowskiego, to się trzymał wspaniale, co niestety nie można powiedzieć o tych „przybyszach”. Oni już wiali tygodnie naprzód dotąd skąd przyszli, łudząc się że tam bezpieczniej. Po większy części nawet tacy, co nigdy nie mieli żadnych zatargów z Niemcami, a jeżeli to urojone, ale nie prawdziwe. Pomimo to wiali pierwsi. Dwa dni przed wojną spotkałem w kawiarni u Otta p. Zdrojową, dyrektorkę szkoły rzemieślniczej dla dziewcząt w Katowicach, z oburzeniem wyzywała na swych współrodaków za ich tchórzostwo, ucieczki. Miejscowi Niemcy mieli dużo uciechy z tego, „jak te gorloe uciekajom”, „z fyrlokami na Śląsk przyjechali, a lastautokami uciekajom”.
Tak, to głośno było na ulicach. Żeby już najwartościowsze sprzęty byli pozabierali, nic bym nie powiedział, ale sam dzień przed wojną widziałem obładowany gratami samochód ciężarowy, na wierzchu choćby i sanie, i dosyć prymitywny chlewik na króliki zbity z desek, obok niego kohlkasta, skrzynka przedpiecowa na węgiel. Szliśmy wtedy z dyrektorem St. Ligoniem z radia, tak zwany Karlikiem, sytuacja już była doprawdy ciężka i smutna, jednak na widok tego „eksportu” via Galicja, Ligoń splunył, zapieronował po śląsku i powiada: „Nie, ty hańbie już nie można się przyglądać ze spokojem, pierony pokazały co to za bohatery i ile im zależy na Śląsku. Nie, to psiojuchy już nie śmią do nas wrócić. Te chachary udawały u nas panów. Te zarazy twierdziły o nas: „Ślązok to niepewny, bo mo Minderwertigkeitskomplex”.
Ślązoki bez kompleksu niższości
Ślązoki nie mieli kompleksu niższości, tylko poczucie skromności, z którym nie mogli obstać wobec tego bezwstydnego draństwa. Tak Bożku, ssały te pijawki bez wstydu i sumienia tą bohaterską krew naszego ludu i pięknego bogatego kraju”.
To myślał Ślązak, który widział i musiał patrzeć na tą straszną niesprawiedliwość, a tak myślało 100% uczciwych Ślązaków; jedni głośniej, drudzy po cichu zgrzytali zębami. Jedni pieronowali, wyzywali na czym świat stoi, drudzy milczeli, pomimo że się im serce z bólu krało i żółć zalewała na widok tego nawału tych darmozjadów, którzy poza udawaniem i manierami wprost azjatyckiemi, próżnością i dużymi nachalnymi pyskami, nie przywieźli nic lepszego. Pomiędzy niemi było kilku doprawdy możliwych i pożytecznych, ale po pierwsze był to mały procynt, po drugie trudno im było się obstać przed intrygami tych drani, po trzecie byli oni bez wpływów i dużego znaczenia.
Nie chcę tego opisywać, ale już mam kilka opisów z nazwiskami tych pijawek i w jakich klikach czy siuchtach te bandy się łączyły, i w jaki sposób przeprowadzały tą dywersję do opanowania Śląska. One opisy dołączę do niniejszego stanu faktycznego na Śląsku w ostatnich miesiącach przed wojną. Te fakty tak obciążają Grażyńskiego, że one zagłuszają wszystkie jego zasługi, które miał niewątpliwie jako powstaniec i potym jako wojewoda.
Pięścią w kapsie
Stwierdzam to z całą stanowczością - Grażyński dla siebie samego nie dbał o jakieś dobra ani nie grabioł. Tak samo był to pracowity człowiek, który się nie osławiał na zabawach, ani hulaniach, bo sam żył skromnie i był patriotą. Niestety, on który miał na Śląsku nieograniczoną władzę, on to cierpiał. Nie miał wiary w Ślązaków, a tymi co się otaczał to tak pomiatał, że trudno było się utrzymać w jego łasce charakterom dbających na się i szanujących siebie. Przez intrygi właściwie austriacko-galicyjskie te kliki potrafiły skończyć na stanowisku najsilniejszego Ślązaka, jeżeli on potrafił coś zrobić i mógłby wykazać, że Ślązak też coś potrafi. Tak długo kłopcie podstawiali, obgadywali, szczuli nawet Ślązaków na Ślązaka, każde wypowiedzenie przekręcali i donosieli do wojewody, puszczali w świat perfidnie podejzdrzenia, że doprawy załamali najsilniejszego, zniechęcieli i skończyli. Paru Ślązaków trzymali na paradę i na oko, którzy milczeli dla miłej zgody, a jeżeli im już było tego za dużo, to grozieli „pięścią w kapsie”.
Skutki tegoż do dziś się leczą za Ślązakami, czy w naszym wojsku, czy tu w cywilu w Londynie. Tak już ta zaraza, ta podejzdrzliwość się wlecze za Ślązakami. Na miejscu jest cytat z Schillera: „Das ist der Fluch der bosen Tat, der fortzeugend Boses muss gebaren” (To jest klątwa złego czynu, która ciągle musi rodzić zło).
I tu na Śląsku ta galicyjska zaraza korzystała z bliskości i przywilejów, które Galileja miała u Grażyńskiego. Zaś tu na emigracji p. Ulmann prędko powrócioł kozłem ofiarnym i jako zięć Korfantego i rzekomo ofiara Grażyńskiego, odgrywa tę samą rolę, co odgrywali jego Landsmanni (ziomkowie) na Śląsku w stosunku do Polaków. Za to że z obergalicjuszem Grażyńskim trzymał któryś ze Ślązaków, jest taki przez p. Ulmanna (nie mniej oryginalnego Galicjusza) tak samo politycznie podejzdrzany, że się nadaje najwyżej na woźnego. O czym zresztą jeszcze szczegółowo napiszę, gdy dojdę do czasów londyńskich.
Stokroć boleśniejsze
Tragedia losu Ślązaków prześladująca ich od wieków: dawniej otrzymywaliśmy cięgi od Niemców, później od Polaków. Te od własnych braci stokroć boleśniejsze, bo to wynagrodzenie za hart, przetrwanie 600 lat, bohaterskie samo się wyzwolenie, cierpienia, terror i setki zabitych braci i ojców, odpłacone niewdzięcznością, podejzdrzliwością i nieufnością. To bardzo, bardzo, ja, sromotnie boli. I to jedynie, że diabeł to robi, dla własne ambicji lub sadystycznego zadowolenia czyni nam to piekło, które się będzie bardzo odbijać na jednolitości Śląska. Czyżby to miała być po prostu świadoma, w dalszym ciągu wlecząca się ze Śląska aż tu dotąd „dywersja” w celu wytępienia Ślązaków, doprowadzenia ich przez podejzdrzliwość do rozpaczy i zwątpienia w Polskę? Diabli nie śpią.
Trzeba wiedzieć, że ta warszawsko-galicyjska „Dywersja” (nie mam wprost innego słowa, jak może ewentualnie „podbój” albo „napad”) trwająca od samego objęcia Śląska przez Polskę 15.VII.1922 r. doprowadziła do tego, że przeszło 12000 Polaków poszło na lep Niemców, którzy ich wolili, czy to pracą, obieckami, nawet wprost śmiesznymi, i których skupiali w bandy, ćwiczyli na bojówkarzy i 1 września 1939 r. jako pierwszych gnali przed sobą na Wojsko Polskie.
Opracowanie R.K.