Jak wodne dzieci
Pierwszego dnia ćwiczyli medycynę, zjeżdżali na linie z balustrady mostu do wody, desantowali łodzią, sterowali motorówkami. Drugiego dnia pływali nocą pontonami ze „szperaczami”, nurkowali na orientacje i wyciągali rozbitków z wody. Grupa jednostki ratowniczej z Raciborza miała co ćwiczyć na wodach pod Nieboczowami. Trzeba trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Szkoda, że na więcej nie ma zawsze wystarczająco pieniędzy - mówił Ignacy Harasim, szef Rejonowego Sztabu Ratowniczego. A czas biegł tak szybko, że ani się kto obejrzał, a zapadała ciemność i na brzeg wylatywały krwiopijne komary.
Jednostka istnieje od 7 lat. Obecnie liczy około 20 czynnie działających członków. W większości młodzieżowców. Sztab mieści się w Raciborzu, a podlega pod centralę całej sieci ogólnopolskiej w Lodzi. Podobne jednostki działają w każdym większym mieście. Utrzymują się w różny sposób, najczęściej dzięki sponsorom. Tak jak teraz, na wodzie staramy się szkolić przynajmniej raz w miesiącu. Bez tego ani rusz ze sprawnością. Będzie nagły przypadek, a każdy z nas musi wtedy dopiero sobie poradzić - tłumaczy Jacek Glensk, dowódca grupy interwencyjnej. To nie byle wycieczka.
Łódź płaskodenna, jedyna na wyposażeniu jednostki, potrafi sunąć na wodzie z prędkością 60 km na godzinę. Aż dech zapiera. Dno szoruje po falach, a gdy wpada w dolinę toru wodnego innej motorówki, podskakuje na kilkadziesiąt centymetrów. Każdy, kto płynie, musi mieć na sobie kapok. Bo nie każdy umie pływać jak ryba. Przybicie do brzegu, rozładowanie sprzętu. Zakładanie obozu. Jak za harcerskich czasów. Tyle że sprawniej, bez gadania. Namioty, jedzenie, sprzęt nurków, liny, krótkofalówki i antena - wszystko trafia w wyznaczone miejsca. Obóz miał być obstawiony do czwartej po południu - no i był.
Rejsy łodzią po zalewie pozwalają zapomnieć o upale. Załoga poluje tym razem na... butelki. Pływają w różnych miejscach. Tak tu się kłusuje na Nieboczowach - mówią ratownicy. Butelka plastykowa jest przywiązana linką do kamienia albo cegłówki. Oznacza miejsca, gdzie biorą ryby. Trzeba je wyciągać, bo zagrażają żegludze. Lina może się w śrubę zaplątać i po silniku.
Później następują treningi sterowania łodzią. Na mniejszym silniku. Mocny Johnson trafia na brzeg, zastępuje go na jakiś czas pięciokonna Yamaha. Kombinujcie, kombinujcie - uśmiecha się Harasim, przypatrując nowym podopiecznym, jak próbują zdemontować silnik z lodzi. Każdy do wielu rzeczy musi sam dojść. Już na środku akwenu manewry. Zapalanie silnika, skręty, dobijanie do brzegu. Trzeba trochę wyczucia, żeby nie zachybotało łódką i nikt nie wychylił się za bardzo. Po to właśnie takie ćwiczenia.
Na brzegu z kolei ćwiczenia medyczne. W trawie leży manekin, obok niego ratownicy. Procedura wydaje się prosta. Metoda usta-usta i masaż klatki piersiowej. Każdy próbuje po kolei i przekonuje się, że to nie takie proste. Wskaźniki pokazują, że pacjent dostał do płuc za dużo powietrza, albo że ucisk na mostek był za słaby lub za silny. Wtedy strzałki na specjalnych planszach wyskakują poza wyznaczone pola. Podanie zbyt dużej ilości powietrza może rozerwać choremu płuca. Może mieć na przykład złamane żebro a wtedy bardziej zaszkodzimy, niż pomożemy. Od pół litra do litra to granica tolerancji -instruuje Harasim. Po kilku minutach dmuchania ćwiczący mają dość. Każdy musi zaliczyć co najmniej pół godziny z manekinem - zaskakuje Glensk. Wyobraź sobie sytuację, że jesteś w lesie, a karetka przyjedzie nie wcześniej, niż właśnie za pół godziny. Potem wszyscy wymieniają się opisami przypadków, gdy karetka zajeżdżała na miejsce wypadku po więcej, niż pół godzinie...
Wieczorem chyba najbardziej widowiskowa część ćwiczeń. Desant nurków na linach z mostu. Najpierw wszyscy płyną na miejsce ze sprzętem. Liny zamocowane na belkach. Nurkowie w skafandrach. Desantują też dziewczyny - ale wprost do łodzi. Akcji przypatrują się przejeżdżający akurat rowerzyści. A jest na co patrzyć. Łódź na sygnale podpływa, nurek skacze. Inni wiszą na linach, są ściągani na pokład. Późniejsze nocne pływanie po akwenie z włączonymi światłami wymaga współdziałania całej załogi łodzi - sternika i stojących na światłach.
Nurkowie maja zadania do wykonania i drugiego dnia. Pływanie w wodzie na orientację wydaje się proste, tym bardziej, że z pomocą kompasu. Ale nie w takich wodach, jak tutaj. Muliste dno, mnóstwo wodorostów i butwiejącej zieleniny. Nic nie było widać nawet na metr, rękami się tylko macało, żeby na nic nie wpaść. Ciężka sprawa - opowiadał jeden z nurków. Wyciąganie topielców na łódź to kolejny punkt ćwiczeń. Łatwe nie jest. Łódź się przechyla, trzeba utrzymywać równowagę.
Społeczna Krajowa Sieć Ratownicza jest prawie nieznana w Raciborzu i okolicy. A szkoda, bo jej członków można spotkać nie tylko raz na jakiś czas, przy okazji kolejnej powodzi (odpukać!). Są w obstawie imprez, festynów, przy zagrożeniach różnego typu. Niedawno wyciągali z wody malucha, zatopionego 13 lat wcześniej przez złodziei. Większość sprzętu to ich własność prywatna. Najbardziej zależy nam na tym, żeby przyciągać do jednostki więcej młodzieży. Czas można naprawdę spędzić w nietypowy sposób, dużo się nauczyć praktycznych rzeczy. Zapraszamy wszystkich chętnych - mówi Glensk. W tym roku zgłosiliśmy wniosek o dofinansowanie z Unii Europejskiej, w ramach Projektu Młodzież. Pieniądze z tego źródła jednostka chce przeznaczyć na łączność, apteczki medyczne, sprzęt dla nurków i do ratownictwa wysokościowego, no i na więcej ćwiczeń. Takie, jak te w Nieboczowach organizowane są co najmniej dwa razy w roku. W jednostce chcieliby, żeby częściej.
(sem)