Potrzebny jest wizjoner
- Był Pan podczas głosowania w Sejmie zwolennikiem bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów?
- Tak. Moim zdaniem dobrze się stało, że zarządcy gmin tak właśnie będą teraz wybierani. Będą mieli większy komfort rządzenia.
- Pan go nie miał?
- Gdybym miał ten zaszczyt rządzić miastem z woli wyborców, to z pewnością podjąłbym kilka decyzji personalnych, na które nie mogłem sobie pozwolić.
- Dlaczego?
- Bo za niektórymi osobami stały grupy radnych i było to po prostu niemożliwe. To Rada wybiera teraz prezydenta i prezydent musi to mieć na uwadze. A Rada to różne grupy interesów.
- Kto na przykład w Pana kadencji dzięki nim się ostał?
- Nie mogę tego powiedzieć oficjalnie. Nie w tym rzecz.
- Niektórzy posłowie chcą zostać prezydentami; Olechowski i Kaczyński Warszawy, Płażyński Gdańska, a Jan Maria Rokita Krakowa. Czy Andrzej Markowiak chce ponownie zasiąść w fotelu prezydenta Raciborza?
- Jak się już wziąłem za posłowanie, to nie po to, by zmienić szybko zdanie i tylko dlatego, że nadarzyła się nowa okazja. Nie, na pewno nie będą kandydował.
- Przejdzie Pan obok tych wyborów obojętnie, czy też może zaangażuje się w jakiś sposób, na przykład po stronie koalicji, która posadziła Pana na fotelu prezydenta?
- Chcę się zaangażować społecznie, namawiać moim zdaniem wartościowych ludzi do kandydowania, a jak najszersze kręgi mieszkańców - do głosowania.
- Wyszedł Pan z układu politycznego; jako lider Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej razem z Tadeuszem Wojnarem z Ruchu Samorządowego „Racibórz 2000”, tworzył koalicję rządzącą do dziś w mieście. Ten układ zdaje się dalej będzie trwał i czy może liczyć na poparcie polityczne posła?
- Trzeba pamiętać, że wybory samorządowe to przede wszystkim głosowanie na ludzi. Chcę się więc skupić na osobach, a nie lokalnej polityce. Nie przeszkadza to oczywiście w bezpośrednim poparciu dla TMZR w koalicji z sympatykami Platformy Obywatelskiej.
- Skoro liczą się ludzie, to czy lepiej Pana zdaniem kandydować z ugrupowań lokalnych, czy też partii?
- Polityka z wyjątkiem SLD zaczyna się w zasadzie od sejmików wojewódzkich. Moim zdaniem na dole, w gminach, liczą się ugrupowania lokalne i konkretni ludzie. Wierzę, że w Raciborzu zbiorą dużą liczbę głosów, bo tworzą je osoby wrażliwe na lokalne problemy, a nie politykierzy.
- Zmniejszenie liczby radnych sprzyja rozwojowi demokracji lokalnej?
- Na pewno tak, bo mandatu nie będzie już można zdobyć za piwo czy „jabola”, jak to dotychczas, w niektórych przypadkach, miało miejsce. Teraz trzeba być znanym i mieć określony dorobek, żeby zaistnieć w samorządzie.
- Czy ludzie związani z TMZR, PO, Unią Wolności i Ruchem Samorządowym „Racibórz 2000” mają szanse pozostać u władzy w mieście w kolejnej kadencji?
- Jeśli wyborcy wezmą pod lupę osiągnięcia ostatnich ośmiu lat, to myślę, że tak. Skonfrontowanie tego, co obiecali, a co zrobili wyjdzie dla nich pomyślnie.
- Jeśli nawet zdobędą większość miejsc w radzie, to pozostaje jeszcze walka o fotel prezydenta, bo to przecież ludzie wybiorą głowę tego miasta. Ma Pan swojego kandydata lub faworyta?
- Faworyta.
- Kogo?
- Tego nie mogę powiedzieć, bo oficjalnie nie zapadły jeszcze żadne decyzje. Nie mogę wychodzić przed orkiestrę, kreować rzeczywistości, która może nie mieć miejsca.
- W takim razie jaki powinien być prezydent Raciborza?
- Musi to być wizjoner, człowiek z pomysłami, skuteczny i umiejący sobie zjednać ludzi do działania, mający na koncie duże sukcesy i będący w stanie poświęcić swoje prywatne sprawy służbie publicznej.
- W porządku. Załóżmy, że w pierwszej turze wygrywa on razem z kandydatem SLD, a w drugiej turze ludziom nie chce się już iść do urn i wygrywa człowiek SLD, bo partia ta ma zdyscyplinowany elektorat, nie umniejszając oczywiście walorom kandydata tej partii. Bierze Pan taki wariant pod uwagę? Byłaby to klęska raciborskiej prawicy i centrum.
- Myślę, że ludzie są dojrzali, a świadomość skutków niepójścia jest tak oczywista, że jednak w drugiej turze będzie równie duża frekwencja, co w pierwszej.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Grzegorz Wawoczny