Bombowe kłopoty
Leczony wcześniej psychiatrycznie 39-letni mieszkaniec Kuźni Raciborskiej został zatrzymany przez policjantów Centralnego Biura Śledczego pod zarzutem nielegalnego posiadania broni, amunicji i materiałów wybuchowych. Mężczyzna był już karany. Od października ubiegłego roku do stycznia tego roku przebywał w zakładzie karnym odsiadując wyrok za kradzież z włamaniem. Został warunkowo zwolniony z więzienia z powodu złego stanu zdrowia matki. Kiedy zatrzymano go w kwietniu, w piwnicy jego bloku znaleziono: pół słoika prochu, 23 laski dynamitu, 20 sztuk amunicji różnego kalibru, elementy pocisków, odczynniki chemiczne, kable i przełączniki oraz dwie sztuki broni, w tym samodzielnie wykonany samodział z lufy kbks.
Postępowania w tej sprawie, pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Raciborzu, prowadzi kuźniański Komisariat. Ten człowiek ma obsesję na punkcie militariów. To całe jego życie. W latach 80., kiedy zatrzymaliśmy go pod zarzutem kradzieży kolejowej, w piwnicy odnaleźliśmy podobny arsenał - mówi komendant kom. Stanisław Melnarowicz. Mężczyzna znany jest ze swej pasji w Kuźni Raciborskiej. To prawdopodobnie po ostatnich wydarzeniach, kiedy zatrzymano kilku mężczyzn wywożących z lasu pociski artyleryjskie i przeciwpancerne oraz czerepy haubiczne, ktoś zawiadomił o tym CBŚ - polskie FBI. Trzeba uczciwie powiedzieć, że to fachowiec pierwszej klasy. Aż dziw, że przez tyle lat go „nie podniosło” - dodaje komendant. Zatrzymany leczył się psychiatrycznie. Prokuratura zdecydowała, że również w toczącym się obecnie postępowaniu zostanie poddany odpowiednim badaniom biegłych lekarzy. Grozi mu do 10 lat więzienia.
Przede wszystkim sprawdzane są jednak wątki, która mają dać odpowiedź na pytanie, czy gromadzenie broni i materiałów wybuchowych było jedynie realizowaniem pasji, czy też może piroman z Kuźni Raciborskiej zaopatrywał przestępcze gangi. Zatrzymany nigdzie bowiem nie pracuje. Dotychczas utrzymywała go matka-emerytka. Istnieje również podejrzenie, że z jego działalnością związane jest ostatniej wydarzenie, kiedy to zatrzymano mężczyzn wywożących z lasu pociski. Policja ma podstawy, by sądzić, że odnalazł je piroman, ale zatrzymani je wywieźli i próbowali sprzedać w punkcie skupu złomu.
Przypomnijmy. 20 pocisków artyleryjskich 75 i 150 mm oraz 2 czerepy haubiczne, wszystko sprawne i o potężnej sile rażenia - taki bombowy ładunek wiozło w przyczepie poloneza 4 mężczyzn, których 10 kwietnia zatrzymała do kontroli kuźniańska policja. Niewybuchy, które prawdopodobnie miały trafić do punktu skupu złomu, zabezpieczyli gliwiccy saperzy. Pochodzą z czasów II wojny światowej, a zostały znalezione w okolicznych lasach. Gdyby eksplodowały w centrum Kuźni Raciborskiej, znaczna część zabudowy zostałaby zniszczona. Policja przesłała jest do ekspertyzy. Laboratorium kryminalistyczne ma orzec, jaka mogła być siła rażenia. Od tego zależy zarzut, który zostanie postawiony 4 mężczyznom.
W czasie II wojny światowej znaczna część lasu wokół Kuźni Raciborskiej była ogrodzona jako teren wojskowy. Nikt nie miał tutaj wstępu. Niemcy zgromadzili tu dużo wojska, amunicji i pobudowali schrony oraz okopy. Pod koniec 1944 r. zbliżył się front. W lasach aż do wiosny 1945 r. trwały zacięte walki. Okolice były mocno bombardowane, choć głównym celem były zakłady w Kędzierzynie Koźlu. Starzy mieszkańcy twierdzą, że Niemcy z czymś tu eksperymentowali. Po wojnie część terenu oczyszczono z niewypałów i niewybuchów. W Kuźni Raciborskiej stacjonowała jednostka polskich wojsk rakietowych. W lesie jednak nadal pozostaje sporo „pamiątek” z II wojny światowej. Na ślady wojny natrafiono również podczas wielkiego pożaru w 1997 r. Co rusz strażacy słyszeli wybuchy w częściach drzewostanu zajętych przez ogień.
W miejscu wskazanym przez zatrzymanych 10 kwietnia znaleziono jeszcze 5 zapalników, 4 pociski przeciwpancerne i 2 artyleryjskie. Gdzie nie przyłożę wykrywacza, tam sygnalizuje metal - powiedział nam jeden z saperów, kiedy pierwszy raz pisaliśmy o sprawie. Teren lasów poryty jest przez bomby. Widać, że Niemcy mieli tu jakieś umocnienia, w tym prowadzące pod ziemią korytarze. Wprawne oko dostrzeże bez problemu resztki skrzynek po amunicji. Zdaniem saperów miejsce to trzeba dokładnie przeszukać. Są przekonani, że jest tu znacznie więcej pocisków.
Podobnego zdania są władze miasta. Ludzie do nas dzwonią, by coś z tym zrobić, bo zaczęli się bać chodzić do lasu - powiedział nam zastępca burmistrza Andrzej Migus. Ratusz zwrócił się do jednostki saperskiej, ale okazało się, że usługa kosztuje i to niemało. Za darmo saperzy interweniują tylko wówczas, gdy istnieje realne zagrożenie. Władze jednak nie ustępują. Chcą dalej działać wspólnie z rudzkim Nadleśnictwem.
Grzegorz Wawoczny